środa, 13 grudnia 2017

Rozdział 10


Louis

Czy masz jakieś inne motywy, oprócz głodu, którym tak usilnie się zasłaniasz?
Wzrok wampira był całkowicie pozbawiony wyrazu, wręcz bezlitośnie obojętny, nie pozwalał Louisowi nawet na marzenia o lżejszym wymiarze kary. Dawno niestrzyżone, postrzępione czarne włosy sterczały komicznie na wszystkie strony świata, pod nimi kryła się twarz mała i okrągła, jak u małego dziecka. Ogorzałe policzki pokrywała jednak gęsta sieć zmarszczek, a na zaciśniętych w pięści dłoniach pojawiały się plamy wątrobowe. Został przemieniony zbyt późno...
Ja... Nie powinniście... – Wygolony, śmierdzący wężem osiłek o skórze koloru cynamonu i długiej brodzie przyłożył mu z całej siły twardą jak kamień pięścią. Francuz zatoczył się i upadł. Na ból już się uodpornił, był tak pokiereszowany, że własna matka, gdyby tylko nie wąchała kwiatków od spodu z jego winy, z pewnością by go nie poznała. Jego zwykle perfekcyjną twarz dekorowały liczne siniaki i zadrapania, jedno z oczu było tak opuchnięte, że nie mógł go otworzyć.
Naprawdę, Louisie, nie mam dla ciebie całego dnia. – Na twarzy Teobalda objawił się jakiś okropny grymas. Louis dopiero po chwili zorientował się, że to coś na kształt uśmiechu.
Teobald był kimś w rodzaju wampirzego odpowiednika Ryjisjaveeika – obecnego władcy wyvernów; przywódcą wampirzej społeczności. Dyktował wszystkim swoje warunki, narzucał pozbawione sensu obowiązki i obarczał karami za najmniejsze błahostki, kogo mu się podobało, często naprawdę winnych po prostu ignorując. Odnosiło się wrażenie, że w cudzym bólu znajduje dziwną przyjemność.
Powiedziałem wszystko! Zamknij mnie wreszcie i miejmy to z głowy.
O nie, mój drogi, czuję, że jeszcze coś przede mną ukrywasz.
Nie, naprawdę nie!
W takim razie bezpodstawnie złamałeś warunki Świętego Paktu. A wiesz, co to oznacza?
Łysy bez słowa uniósł wielki topór z zakrzepłą czerwienią na ostrzu.
Oskarżony splunął Teobaldowi pod nogi krwią.
Gwiżdżę na ten twój Pakt.
Upadł. Na potylicy jeszcze przez dłuższy czas czuł pulsujący ból, spowodowany uderzeniem tępą stroną głowni topora. Jęknął. Tym razem nie dał rady się podnieść, ciało jakby go nie słuchało.
Wiesz co, Greg? – władca zwrócił się do strażnika. – Spalmy go.
Nawet nie zdołał zaprotestować, gdy przywiązywali go do wbitego w ziemię pala i podpalali stertę chrustu obok. Zareagował dopiero gdy płomienie liznęły gołą skórę jego ramienia. Zawył:
Poczekajcie!
Greg, zgaś płomienie, ptaszek śpiewa. – Władca wampirów znów potwornie się uśmiechnął.
Miałem prawo go zabić.
A to niby czemu?
Brata tego chłoptasia parę dni wcześniej przemieniono w wyverna.
Teobald zamarł. Mimowolnie przypomniał sobie błysk czerwonych ślepi, chropowate brunatne łuski, potworny ból i tryskającą krew. Jego krew.
I wypisane czarnym inkaustem słowa, stare jak oba światy...
Gwałtownie potrząsnął głową.
Greg, rozwiąż go. Natychmiast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz