środa, 13 grudnia 2017

Rozdział 9


Shadya

Jeszcze raz obejrzała się za siebie. Dom tonął w mroku, wielki hall oświetlało jedynie wpadające z salonu światło księżyca. Ciemne, obłożone drewnem ściany uniemożliwiały dokładne skupienie wzroku, kontury zamazywały się. A może to efekt zdenerwowania? Czuła, jak mocno wali jej serce, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. W głowie kręciło się z nerwów, miała problemy z utrzymaniem równowagi, żołądek ściskały okropne mdłości. Ponownie zastając pusty korytarz, nerwowym ruchem narzuciła szal na pokryte gęsia skórką ramiona i dotknęła chłodnej klamki. Myślała że się uda...
Naiwna.
Gdzie idziesz? – usłyszała za plecami zimny, pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu głos. I to właśnie było najgorsze – to, że odnosiło się wrażenie, iż nie ma się do czynienia z żywym człowiekiem.
Do ogrodu. Muszę się przewietrzyć – wydukała, nawet nie patrząc mężowi w oczy. Była pewna, że gdy to zrobi, on wyczyta z jej twarzy kłamstwo.
Nigdzie nie pójdziesz – warknął, chwytając ją za ramię i brutalnie odciągając od drzwi.
Zupełnie odruchowo syknęła:
Nie wiesz, co czynisz... – Wyrwała się. Teraz patrzyła mu prosto w oczy, jak gotujący się do skoku lew.
Kobieto, postradałaś zmysły! – Z całej siły uderzył ją w twarz i pociągnął korytarzem do pierwszych drzwi. Otworzył je, wepchnął ją do środka.
Posiedź tu, może zmądrzejesz – oznajmił na odchodnym, przekręcając klucz w zamku.
Zaśmiała się gorzko, z przyjemnością witając przeszywające jej ciało dreszcze i trzask pękających szwów sukni. Z okna za nią na haftowany dywan padało ostre światło idealnie okrągłego księżyca. Wyważenie drzwi było nadzwyczaj proste...

***

Shadya obudziła się z krzykiem. Przywitał ją zupełnie ciemny pokój i puste łoże. Odetchnęła głęboko, usiadła i włożyła stopy w jedwabne pantofle. Podeszła do drzwi i powoli przekręciła gałkę. Nie potrzebowała świecy.
Korytarz był taki jak zwykle – mroczny i zimny. Jego ściany obwieszone zostały portretami bliskich i dalekich krewnych, z których każdy był bardziej poważny i odpychający, niż poprzedni. Ruszyła w lewo, do Tego miejsca. Drzwi obdarte z farby i głęboko poorane ostrymi pazurami, na kremowej tapecie widać było wyblakłe już ślady krwi. Przesunęła po nich ręką. Ile to już lat? Cztery? Pięć? Nie liczyła. Od tego czasu była tylko młodą, sympatyczną wdową, nikim więcej. Ludzie łatwo łyknęli bajeczkę o tajemniczym włamywaczu, ignorując to, że jej kochany mąż miał na całym ciele rany szarpane, inne od tych, jakie można zadać nożem. Wyglądał zupełnie jak po ataku oszalałego z goryczy wilkołaka... Czyli dokładnie tak, jak powinien. Człowiek jednak zaprojektowany jest tak, że widzi jedynie to, co chce widzieć, a czasem obrazy te można mu bardzo łatwo narzucić. Zwłaszcza jeśli się jest wystraszoną, zapłakaną kobietą.
Lecz – czego nie mógł się nikt domyślać – pod piękną suknią, koronkowym gorsetem i delikatną bladą skórą kryło się muskularne zwierzę, obrośnięte srebrzystą sierścią. Wilk. Najpiękniejszy, najmądrzejszy i najmniej doceniony mieszkaniec europejskich lasów.
Uniosła głowę i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nawet potargana i odziana w nocną koszulę, była piękna. Miała delikatnie skośne piwnobrązowe oczy, pełne usta, jasne włosy, układające się w gęste loki, i niezwykle szczupłą sylwetkę. Wszystkie wilkołaki są zazwyczaj chude. W całej jej postawie było coś wilczego, chociaż nie można było stwierdzić z całą pewnością co... Wewnętrzna siła, bijąca z całej jej postury pewność siebie. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. W jej policzkach ukazały się dołeczki, jeszcze bardziej dodając całej postaci szlachetności i uroku. Uśmiechała się szczerze, zarówno twarzą, jak i oczami. Kto by podejrzewał tą cudowną, ciepłą kobietę o bezduszne morderstwo swojego męża? Sama siebie nie uważała za złą – zbrodniami, które popełniała w ciele wilka, obarczała mający nad nią władzę instynkt. Instynkt kazał jej zabić męża, więc to po prostu zrobiła.
Odwróciła się i odrzucając do tyłu włosy, zaczęła schodzić po szerokich schodach, delikatnie gładząc drewnianą poręcz. Może i ten dom był wielki, ciemny i nieprzytulny, czaiło się w nim jednak coś pięknego. Nie zamieniłaby go na żaden inny. Nawet zimna kamienna posadzka nie wydawała jej się odpychająca, chociaż narzekali na nią wszyscy goście, a także współlokatorzy, gdy jeszcze takowych posiadała.
Rozległo się drapanie w drzwi. Od razu poczuła gorący dreszcz, dziś w końcu pełnia. Z wahaniem otworzyła. Do hallu wpadła czarna wilczyca i otrzepując mokre futro na stary dywan, pobiegła do salonu, zdając się nawet jej nie zauważyć.
Livio... – jęknęła Shadya. Najmłodsza wilkołaczyca rzadko się u niej pokazywała, chociaż zapraszała ją wielokrotnie. Jednak odbywanie wizyt z krnąbrną dziewczyną było o niebo przyjemniejsze od rozmów z brudną, cuchnącą wilgocią kulą czarnego futra i ostrych zębów.
Już miała zamknąć drzwi, gdy zauważyła jeszcze jedną postać, nieśmiało kryjącą się w cieniu. Postać o dziwnym, wywołującym dreszcz niepokoju zapachu...
Allan von Lahman? – zawołała, zaskoczona. Szybko rozejrzała się dookoła i wciągnęła chłopaka do środka. Skoro Livia go tutaj przyprowadziła.... Nie pozwoliła mu się nawet rozebrać, od razu pociągnęła go do salonu, gdzie na kanapie leżała już wilczyca. Zgoniła ją na podłogę i z obrzydzeniem starła błotniste ślady łap z tapicerki.
Livio, co się stało? – spytała z przejęciem, nieprzytomnie wskazując Allanowi fotel koło kominka. Chłopak z widoczną ulgą wyciągnął ręce i stopy do ciepła.
Najpierw ty wytłumacz mi, dlaczego nie biegasz z resztą po lesie.
Wilkołaczyca patrzyła bystrze. Kobiecie wydało się, że nawet głupiec nie mógłby jej wziąć za zwykłe zwierzę.
Starsze wilkołaki potrafią powstrzymać przemianę lub ją wymusić. Nie martw się, wkrótce też się tego nauczysz. A więc, co się stało?
Złapał go Louis Volantez, wampiry zaczynają przesadzać...
Shadya poderwała się na równe nogi.
Co proszę?! Przecież mamy Pakt – nie ruszają... – urwała i spojrzała z niechęcią na Allana. Ten, z nagłą pewnością siebie, wzruszył ramionami.
Kogo nie ruszają? Zmiennokształtnych? Idiotów?
On jest zmiennokształtnym? Może dlatego tak śmierdzi – mruknęła pod nosem Livia.
Shadya dyszała ze złości. Od zawsze nienawidziła wampirów, a Louisa, walczącego z nią o tytuł władcy ulic miasta w nocy, szczególnie. Od zawsze próbowała na niego donieść, widząc, jak łamie warunki Paktu, za każdym razem jednak udawało mu się jakimś cudem obronić. Albo był tak inteligentny, w co nie chciało jej się wierzyć, albo po prostu miał takie szczęście.
Poderwała się i podeszła do drzwi.
Co teraz? – Livia zaskomlała.
Kobieta spojrzała na nią ze spokojem.
Co teraz? Teraz będzie wojna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz