Livia
Klasztor był ogromny.
Wielkie kamienne mury, wilgotne od topniejącego śniegu, sprawiały
dość odpychające wrażenie, prowadząca ich Shadya jednak uparcie
parła na przód, pod górę, podwijając tylko fałdy czerwonej
aksamitnej sukni, by nie ubrudzić jej błotem. Kilka metrów za nią
wlókł się Allan, zmizerniały i wyczerpany po zbyt wielu
przeżyciach i bez przerwy na odpoczynek od wczorajszego wieczoru.
Pochód zamykała ona – Livia. W czarnych spodniach, wojskowych
butach i gorsecie zawiązanym na czarnej koszuli wreszcie czuła się
sobą. W wewnętrznej kieszeni płaszcza miała ukryty sztylet,
chociaż to Shadya, wilkołacza Alfa, odpowiadała za bezpieczeństwo.
Po prostu nie mogła się oprzeć.
Przemierzając surowe
korytarze klasztoru, czuła na sobie wiele palących spojrzeń.
Uśmiechała się tylko pod nosem, nie zwracając na nie uwagi. I tak
te nieliczne osoby, które napotykała, nie wydawały jej się godne
uwagi. Cała reszta zebrała się na mszy.
Wyglądało to naprawdę
dziwnie. Wszyscy zebrani na sali mężczyźni mieli wygolone czubki
głowy, jak to zwykle bywa w takich opactwach, jednak ten na
podwyższeniu... Charakterystyczne włosy do ramion i nieco
niechlujny kilkudniowy zarost. Wyvern. Livia rozpoznała go od razu.
Po zakończeniu mszy
Shadya przywołała go gestem. Podszedł bliżej, uśmiechając się
sympatycznie.
– Witam w ten
przepiękny poranek! – zawołał z groteskowo szerokim uśmiechem,
znacząco zerkając w stronę okna. O blaszany parapet bębniły
krople topniejącego śniegu. Niby od niechcenia przeczesał palcami
włosy w kolorze złota, jednak nie dało się nie zauważyć, że
było w tym nieco samouwielbienia.
– Livio, Allanie, oto
mój stary przyjaciel, Anders, przez niektórych nazywany Andersem
Nożownikiem. – Shadya pozwoliła, by tamten pocałował jej dłoń.
– Ach, dawne czasy.
Niewarte wzmianki. – Wzruszył lekceważąco ramionami. – Shadyo,
co cię sprowadza do tego ponurego miejsca?
– Doskonale wiesz, o
co może chodzić.
Wyvern gwałtownie
spoważniał.
– On naprawdę to
zrobił? Nie do wiary, pewien byłem, że nigdy do tego nie
dojdzie... Chodźcie za mną.
Odwrócił się na
pięcie. Livia, ignorując zirytowane syknięcie starszej
wilkołaczycy, nie powstrzymała się od pytania:
– Ojcze, jak to
możliwe? Wyverny to ponoć istoty piekielne...
– Nie, nie mamy nic
wspólnego z piekłem – odparł natychmiast ze szczerym
zdziwieniem.
– Jak to? A słowa
przysięgi?
– Piekło z przysięgi
nie oznacza domu szatana i więzienia dla grzeszników. Chodzi tu o
krainę pod ziemią. Świat umarłych, królestwo Hadesa i innych
bożków śmierci. – Wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć w jej
ignorancję. Jakby był nią wręcz oburzony.
Wilkołaczyca umilkła,
onieśmielona swoją niewiedzą. Pragnienie ucieczki zaświtało w
jej głowie zdecydowanie zbyt późno. Braki miała po prostu
gigantyczne...
Cela, chociaż nie
znajdowała się w wieży, była zupełnie okrągła. Kamienne ściany
całkowicie zakrywały dębowe regały, po brzegi wypełnione starymi
księgami i flakonikami z przedziwnymi substancjami. Allan powiódł
wzrokiem dookoła jak oczarowany i spytał:
– Skąd masz tyle
książek?
Wyvern ukazał w
uśmiechu ostre kły.
– A, parę lat już
żyję, więc udało mi się uzbierać to i owo.
– Parę lat? A
konkretnie?
– Sześćset
dwadzieścia cztery. – Niby skromnie spuścił wzrok.
Allanowi zebrało się
na wymioty. Przecież ten człowiek nie wyglądał nawet na
trzydzieści lat! Świat, z którym miał do czynienia, stawał się
coraz mniej zrozumiały. Żałował, że w ogóle spytał.
– Zapraszam dalej.
Wyvern z pewnym
wysiłkiem odsunął od ściany jeden z regałów, ukazując ukryte
za nim przejście. Szerokim ruchem odgarnął latające wokół kłęby
kurzu i pewnie wszedł do środka. Wypowiedział jakieś dziwne
świszczące słowo, którego Livii nie udało się skojarzyć z
żadnym ze znanych jej języków, i wiszące w żelaznych uchwytach
pochodnie rozbłysły. To pomieszczenie również było okrągłe, po
brzegi wypełnione skrzącymi się klejnotami, zardzewiałą i
jeszcze dobrą bronią i stosami srebrnych monet.
– Wybaczcie,
wprawdzie ślubowałem ubóstwo, ale wszystkie wyverny mają słabość
do błyskotek. – Uśmiechnął się, jakby było mu naprawdę
głupio z powodu bogactwa, jakie zgromadził.
– Czy to skóra
wyverna? – jęknął Allan, wskazując drżącym palcem na wylinkę
ogromnego gada, wiszącą na ścianie. Była zachowana w znakomitym
stanie, nawet z tej odległości mógł rozróżnić fakturę
pojedynczych łusek.
Zakonnik odwrócił się
gwałtownie.
– Nie, jak w ogóle
można tak sądzić?! Przecież to skóra smoka! Nie wiesz, czym
smocze łuski różnią się od wyvernich?!
– Właściwie to
nie... – Speszony zmiennokształtny spuścił wzrok.
– Chodź bliżej,
przyjrzyj się. Smocze łuski są zaokrąglone, na brzegach lśniące,
im bliżej środka, tym mocniej matowe. Wyvernie są ostro
zakończone, całkiem matowe. I przede wszystkim nie różnią się
między sobą kolorami tak mocno – mają służyć jako kamuflaż,
a nie, jak u smoków, jako ozdoba.
– Andersie –
syknęła Shadya. Livia aż się wzdrygnęła, kobieta po raz
pierwszy zwróciła się do wyverna po imieniu. I to w dodatku
niezbyt przyjaźnie.
– Tak, oczywiście,
już.
Podszedł do stojącej
w dalszej części pomieszczenia sterty uzbrojenia i wyciągnął z
niej jednoręczny miecz z drewnianą rękojeścią wysadzaną
szmaragdami. Skromną togę zastąpił czarnymi spodniami, ciężkimi
butami do kolan i czarną koszulą. Do tego rycerskie karwasze
wysadzane pięciocentymetrowymi kolcami, nagolenniki, naramienniki,
nałokietniki, napierśnik i hełm wykonany na kształt głowy byka z
ogromnymi rogami, czarny oczywiście. Wyverny cierpią na
niewyjaśnioną miłość do tego koloru. Stan Andersa zdradzał
jedynie nadal wiszący na szyi krzyżyk i wystający z kieszeni
różaniec.
– Możemy iść –
oznajmił, kręcąc mieczem ósemki. Zaprowadził ich do pokrytych
pajęczynami, popękanych stopni, po drodze biorąc jedną z
pochodni.
– Na planie nie ma
tego miejsca – zauważyła Shadya, rozglądając się z
zaciekawieniem.
– Oczywiście, że
nie ma. To ja kazałem wybudować ten klasztor, a nie jestem tak
głupi, by uwzględniać na jakichkolwiek planach swoje tajne
ścieżki. Wszystkie projekty, na których mogła być wzmianka o tym
przejściu, spaliłem ponad dwieście lat temu. Wraz z poprzednim
przeorem.
Livia miała wrażenie,
że schodzą całą wieczność. Parę razy mało brakło, a
upadłaby, poślizgnąwszy się na mokrych stopniach. Na szczęście
wreszcie weszli do niskiego, ale szerokiego korytarza. Wszędzie
unosiła się dusząca woń wilgoci, echo zwielokrotniało kapanie
wody. Anders orientował się tu jednak perfekcyjnie, wręcz jakby
mógł chodzić bez światła, a pochodnię zabrał tylko z
uprzejmości.
– Uważajcie, przed
nami jest pewien drobny problem... – ostrzegł wyvern.
– Jak drobny? –
spytała obojętnie Shadya, z obrzydzeniem oglądając pokrywający
ścianę bezbarwny mech.
– Nazywam go
„lokatorem”. Trochę już żyję, a jeszcze nigdy nie widziałem
czegoś tak złośliwego. Wiem, że powinienem go już dawno...
zlikwidować, ale to wbrew temu, czego uczę ludzi.
– Tak mi się zdaje,
że właśnie idziemy zabijać i niszczyć! – Ewidentnie go
prowokowała.
– Wampiry to akurat
inna sprawa, one są wcieleniem szatana... – Twarz wyverna
wykrzywił dziwny grymas, więc Shadya dłużej go nie męczyła. –
A oto i lokator.
Zatrzymali się. Przed
nimi stał stwór wielkości sporego psa: miał ogromne, okrągłe
oczy o błyszczących źrenicach i maleńkie ząbki, wyszczerzone w
złośliwym uśmiechu. Kobieta machnęła ręką w koronkowej
rękawiczce.
– Da się go jakoś
wyminąć?
– Teoretycznie się
da, ale musiałbym go zahipnotyzować.
– To hipnotyzuj! Co
stoi na przeszkodzie?
Anders powoli wyszedł
naprzód, patrząc stworzeniu prosto w oczy i powtarzając dziwną
litanię w jeszcze dziwniejszym języku. Stwór wodził za nim
wzrokiem. Wyvern nakazał gestem przejść bokiem korytarza. Gdy już
znaleźli się po drugiej stronie, przerwał recytowanie zaklęcia,
płynnie się oddalając. Lokator rozejrzał się, nie rozumiejąc,
dlaczego zdobycz mu uciekła, i zaskowyczał, sfrustrowany. Sądząc
po tym, że nie zamierzał węszyć w poszukiwaniu ciepłego tropu,
lub chociażby odwrócić się, nie należał do
najinteligentniejszych zwierząt.
– Shadyo, dlaczego ty
go nie zabiłaś? – spytała Livia szeptem.
Dorosła wilkołaczyca
spojrzała na nią zaskoczona.
– Naprawdę, głupie
pytania czasami zadajesz. Nie chciałam zabrudzić sobie nowej
sukienki. Czy ty nigdy tak nie masz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz