Allan
Na strychu było
zupełnie ciemno. Podążając w stronę maleńkiego okna, potknął
się o coś i boleśnie zranił, uderzając kolanem o kant ciężkiej
skrzyni. Chwycił pewnym ruchem stary, zatęchły materiał zasłonki
i pociągnął. Ta urwała się razem z ramą i runęła na podłogę,
stwarzając hałas nie do zniesienia. Allan zamarł, nasłuchując. W
promieniach zimowego słońca, wpadających przez brudną szybę,
wirowały kłęby kurzu, blokujące oddech, więc tylko cudem
powstrzymał się od kichnięcia. Wręcz szara i miękka od
wszechobecnego kurzu podłoga zastawiona była szczątkami mebli,
rzeczami, których dawno nie używali, starymi ubraniami, zepsutymi
narzędziami. Z jednej z belek zwieszały się girlandy suszonych
ziół, zapomnianych nie wiadomo jak dawno temu.
Opadł na podłogę
przed skrzynią, przez którą prawie się przewrócił, i z trudem
uchylił ciężkie wieko. Wnętrze wypełnione było po brzegi
pożółkłymi ze starości kartkami, pokrytymi schematycznymi
rysunkami zwierząt i istot magicznych, oraz drobnym i schludnym,
choć niezbyt czytelnym pismem. Niektóre z nich były utworzone
przez Marka, od razu to poznał – leworęczny brat rozmazywał
inkaust.
Chłopak złapał garść
pierwszych z brzegu papierów i zaczął czytać. Z początku nie
wierzył w ani jedno słowo, które tam widniało, potem jednak
zorientował się, że sam był świadkiem paru podobnych zdarzeń.
Notatki dotyczyły
zmiennokształtnych. Dowiedział się z nich, że w rodzinie
obdarzonej tym przywilejem moce dziedziczyło zawsze co trzecie
pokolenie.
Allan zacisnął papier
w dłoni. Mark raz zaatakował go pod postacią węża, potem jako
czarny wilk. Może to wcale nie było złudzenie? A skoro on był
zmiennokształtnym...
Na schodach rozległo
się echo kroków. Chłopak szybko posprzątał i zatrzasnął
skrzynię z powrotem z energią, o jaką nigdy by siebie nie
podejrzewał. Ojciec w końcu nie byłby zadowolony z jego poczynań,
strych uznawał za swoistą świątynię, do której tylko on miał
prawo wstępu. Ale może wcale nie idzie tutaj, tylko, na przykład,
na taras? To było niedorzeczne. Po co niby miałby wychodzić na
taras w środku zimy?
Zgodnie z
przypuszczeniami, klamka zaczęła się powoli, jakby z wahaniem,
przekręcać. Podjął błyskawiczną decyzję – zamknął oczy i
zaczął gorączkowo szeptać, ignorując spływające po czole
krople potu:
– Chcę zamienić się
w kota, błagam!
Ojciec wszedł do
środka. Rozejrzał się uważnie i skupił wzrok na Allanie. Przez
chwilę mrużył oczy z niedowierzaniem, następnie zawołał,
zirytowany:
– A co ty tutaj
robisz?! A kysz! – Złapał go za luźną skórę na karku i
brutalnie wyrzucił za drzwi.
Obolały chłopak
poprzysiągł sobie, że już nigdy w życiu nie złapie żadnego
kota w ten sposób, i potruchtał do kuchni, miękko stawiając
delikatne łapki na marmurze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz