środa, 13 grudnia 2017

Rozdział 5


Allan

Na strychu było zupełnie ciemno. Podążając w stronę maleńkiego okna, potknął się o coś i boleśnie zranił, uderzając kolanem o kant ciężkiej skrzyni. Chwycił pewnym ruchem stary, zatęchły materiał zasłonki i pociągnął. Ta urwała się razem z ramą i runęła na podłogę, stwarzając hałas nie do zniesienia. Allan zamarł, nasłuchując. W promieniach zimowego słońca, wpadających przez brudną szybę, wirowały kłęby kurzu, blokujące oddech, więc tylko cudem powstrzymał się od kichnięcia. Wręcz szara i miękka od wszechobecnego kurzu podłoga zastawiona była szczątkami mebli, rzeczami, których dawno nie używali, starymi ubraniami, zepsutymi narzędziami. Z jednej z belek zwieszały się girlandy suszonych ziół, zapomnianych nie wiadomo jak dawno temu.
Opadł na podłogę przed skrzynią, przez którą prawie się przewrócił, i z trudem uchylił ciężkie wieko. Wnętrze wypełnione było po brzegi pożółkłymi ze starości kartkami, pokrytymi schematycznymi rysunkami zwierząt i istot magicznych, oraz drobnym i schludnym, choć niezbyt czytelnym pismem. Niektóre z nich były utworzone przez Marka, od razu to poznał – leworęczny brat rozmazywał inkaust.
Chłopak złapał garść pierwszych z brzegu papierów i zaczął czytać. Z początku nie wierzył w ani jedno słowo, które tam widniało, potem jednak zorientował się, że sam był świadkiem paru podobnych zdarzeń.
Notatki dotyczyły zmiennokształtnych. Dowiedział się z nich, że w rodzinie obdarzonej tym przywilejem moce dziedziczyło zawsze co trzecie pokolenie.
Allan zacisnął papier w dłoni. Mark raz zaatakował go pod postacią węża, potem jako czarny wilk. Może to wcale nie było złudzenie? A skoro on był zmiennokształtnym...
Na schodach rozległo się echo kroków. Chłopak szybko posprzątał i zatrzasnął skrzynię z powrotem z energią, o jaką nigdy by siebie nie podejrzewał. Ojciec w końcu nie byłby zadowolony z jego poczynań, strych uznawał za swoistą świątynię, do której tylko on miał prawo wstępu. Ale może wcale nie idzie tutaj, tylko, na przykład, na taras? To było niedorzeczne. Po co niby miałby wychodzić na taras w środku zimy?
Zgodnie z przypuszczeniami, klamka zaczęła się powoli, jakby z wahaniem, przekręcać. Podjął błyskawiczną decyzję – zamknął oczy i zaczął gorączkowo szeptać, ignorując spływające po czole krople potu:
Chcę zamienić się w kota, błagam!
Ojciec wszedł do środka. Rozejrzał się uważnie i skupił wzrok na Allanie. Przez chwilę mrużył oczy z niedowierzaniem, następnie zawołał, zirytowany:
A co ty tutaj robisz?! A kysz! – Złapał go za luźną skórę na karku i brutalnie wyrzucił za drzwi.
Obolały chłopak poprzysiągł sobie, że już nigdy w życiu nie złapie żadnego kota w ten sposób, i potruchtał do kuchni, miękko stawiając delikatne łapki na marmurze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz