Ryjisjaveeik
– Jestem niewinny,
przysięgam! – wył ranny wyvern, padając na kolana przed
Ryjisjaveeikiem.
Władca spojrzał na
niego, nie okazując zupełnie żadnych emocji, zaciskając tylko
mocniej dłonie na podłokietnikach tronu. Siedzisko to było
całkowicie wykonane z szarej skały, rzeźbionej w szczerzące kły
wyverny – wielkie, zimne i potwornie niewygodne. Sama sala tronowa
była ogromną jaskinią o niskim, pokrytym stalaktytami sklepieniu,
prawie całkowicie pogrążoną w cieniu. Po lewej stronie dał się
słyszeć zwielokrotniony przez echo szum Trującego Źródła. Same
jego opary, jeśli podeszło się zbyt blisko, wywoływały
halucynacje, a kąpiel oznaczała powolną śmierć w potwornych
męczarniach. Tortura doskonała.
Spuścił
wzrok na zrozpaczonego oskarżonego. Mężczyzna brudną od krwi
twarz wykrzywiał w potwornym grymasie bólu. Został poturbowany
podczas pościgu, widocznie stawiał honor ponad swoje zdrowie.
Głupiec, przecież wiedział, że nie ma szans.
– Niewinny? A wiesz
chociaż, o co cię oskarżamy? – parsknął śmiechem.
Wyvern ewidentnie był
zamieszany w masakrę, która rozegrała się tuż przed siedzibą
władcy. Wiadomość o aferze nie była jeszcze puszczona do obiegu
publicznego, więc to, że wiedział o niej cokolwiek, że zaczął
usprawiedliwiać się natychmiast po przekroczeniu progu, było na to
najlepszym dowodem. Od razu otworzył szerzej opuchnięte oczy.
Głupota nie zna granic...
– Więc dlaczego to
zrobiłeś?
– Bo... bo...
zazdrościłem... – urwał, czując że załamuje mu się głos.
Ryjisjaveeik uśmiechnął
się szeroko i wstał powoli z siedziska.
– Ach, zazdrość...
Tak prymitywne, a jednak najsilniejsze z doświadczanych przez
człowieka uczuć. To ona prowadzi do nienawiści, zniszczenia, jest
faktyczną podstawą wszystkich wojen, nawet jeśli nikt nie chce
tego przyznać. Sprawcy wojen działają według myśli: „ty masz
lepsze ziemie, lepsze prawo, bardziej rozwiniętą gospodarkę, więc,
zamiast pracować na to samo, prościej będzie, jeśli ci to
zabiorę”... – Oskarżony wodził za nim wzrokiem. Ryjiv już
dawno zorientował się, że wszyscy odczuwali przerażenie, gdy
nagle zaczynał te swoje monologi. Dlatego, choć nie przepadał za
prawieniem morałów, lubił czasami obdarzyć kogoś podobną gadką.
– Ale ty nie jesteś człowiekiem, nie ulegasz żałosnym ludzkim
zachciankom. Nie pamiętasz słów przysięgi? – spoważniał
nagle.
Jedyną odpowiedzią
było milczenie. Machnął lekceważąco ręką w stronę strażników.
– Zabierzcie go!
Krzyki oskarżonego
słychać było nawet przez szczelnie zamknięte stalowe wrota.
Zmęczony opadł ciężko
na tron, unosząc zamknięte oczy ku sklepieniu. Jasne jak słoma i
błyszczące jak złoto włosy rozsypały mu się na ramionach, na
pełnych wargach pojawił się cień uśmiechu. Może i sala tronowa
była wielokrotnie przeklinana przez jego poprzedników, on jednak
tylko tutaj, w tej zimnej i wilgotnej grocie, potrafił się
całkowicie rozluźnić. Nic więc dziwnego, że zareagował
wściekłym jękiem na dość głośne pytanie:
– Można wejść?
– Oby to było coś
ważnego – odpowiedział niezbyt uprzejmie, nawet nie otwierając
oczu. Po chwili od ścian odbiło się echo kroków dwóch osób,
stanęli przed nim Rion i Mark.
– Co się stało? –
spytał, prostując się, doszedłszy do wniosku, że odrobina
dobrego wychowania raczej go nie zabije.
– To się stało. –
Rudy rzucił do jego stóp stary, rozlatujący się zwój.
Ryjiv zszedł po
kamiennych stopniach i wziął papier do ręki. Rozwinął go, z
ciekawością przeglądając barwne rysunki i drobne pismo.
– Skąd to masz? –
spytał po dłuższej chwili studiowania ich wzrokiem.
– Miał go przy sobie
wampir, którego kazałem zabić Pożeraczowi.
– Tak się zdaje, że
mam imię – zawarczał Mark, głębiej wbijając dłonie w
kieszenie płaszcza i ledwo powstrzymując się od zrobienia użytku
ze sztyletu.
– Pożeracz? –
Ryjiv na chwilę się zakrztusił. On chyba nie domyślił się...
– Ty nawet nie
zdajesz sobie sprawy z tego, jak jest potężny. Żyję już ponad
czterysta lat, a z kimś takim nie miałem jeszcze do czynienia...! –
Rudy wpadł w sidła nadmiernej ekscytacji. – Jedyne, co mi
przychodzi na myśl, to Pożeracz Światów z Wielkiej
Przepowiedni...
– Cicho. Co z tym? –
Młody wyvern machnął dłonią w stronę zwoju. – To, jak ten
ryży kretyn mnie nazywa, chyba nie jest w tej chwili najważniejsze.
Ryjisjaveeik jeszcze
raz przyjrzał się pięknemu szkicowi, przedstawiającemu ze
wszystkimi szczegółami hełm Hadesa. Między jego brwiami pojawiła
się pionowa zmarszczka. Sam nawet nie potrafił wyobrazić sobie,
jak potężne byłoby jego królestwo, gdyby weszło w posiadanie
tego magicznego cuda. Był jednak jeden problem. Nawet on nie mógł
wyruszyć na zakazaną wyprawę bez zgody Najwyższej Rady, a
doskonale wiedział, że większość jej członków będzie
przeciwna.
Odrzucił zwój
Rionowi.
– Zanieś ten świstek
do sali obrad i zrób mi kawę, jak możesz. Z sześciu łyżek
najlepiej. Ruszamy po tą zabawkę dziś wieczorem.
– Jak to zrobisz?
Uśmiechnął się
szaleńczo i głośno zaśmiał.
– Bez obaw, coś
wymyślę – syknął, w myślach już zacierając dłonie.
O nieszczęsnym
Pożeraczu postanowił chwilowo zapomnieć.
***
Najwyższa Rada od
zawsze składała się z najstarszych i najpotężniejszych wyvernów
obu płci. Rion wprawdzie do niej nie należał, ale tylko ze względu
na swoją odmowę i dziwną awersję do tego typu organizacji.
Ryjisjaveeik żałował teraz, że po prostu nie zmusił przyjaciela
do tego przykrego obowiązku, może wtedy miałby większe szanse na
wygraną w dyskusji, która zaraz nastąpi.
Wszedł na salę i
zasiadł u szczytu dębowego stołu. Gdy nalał sobie symbolicznie
ambrozji do srebrnego kielicha, reszta Rady również zajęła
miejsca.
Ambrozja nie ma dla
wyvernów praktycznie żadnego znaczenia oprócz walorów smakowych.
Nieśmiertelność zawdzięczają posiadanej sile magicznej, ale
upodobały sobie ten napój ze względu na to, że działał jak
narkotyk, nie powodując jednak żadnych efektów ubocznych.
Po wypiciu połowy
zaczął, nie dając po sobie poznać zdenerwowania:
– Jak wygląda
sytuacja na północnych traktach? Słyszałem jakiś czas temu, że
doszło tam do paru dość niemiłych incydentów?
Rudy niczym pochodnia
Salmon machnął ozdobioną trzema pierścieniami dłonią.
– Z początku
rzeczywiście wyglądało to dosyć poważnie. Kilku dezerterów z
armii Heralona napadło na dwie karawany kupieckie, zrabowali
wszystko, co się dało, zabili wszystkich, którzy nie uciekli
wystarczająco daleko, i zapadli się pod ziemię. Jeden z naszych
posłańców natknął się na nich jednak w pobliskiej oberży,
gdzie przepijali to, co ukradli. Już nikomu nie zagrożą, ponieważ
kazałem ich powiesić na trakcie. Ku przestrodze.
I oczywiście nie
przyszło mu do głowy, żeby skonsultować to ze mną.
– Mam też
propozycję, aby zwiększyć podatki nakładane na mieszkańców
Ursai. Przecież to już praktycznie Pogranicze, powinni...
– Może najpierw ja
rozważę pomysł?
– Jasne, to tylko
taka luźna propozycja. – Speszony Harris spuścił wzrok. Zawsze,
gdy natykał się na jakikolwiek opór w dowolnej sprawie, zaczynał
zachowywać się jak skrzyczane dziecko.
Jak ja ich
wszystkich nienawidzę...
Postanowił przejść
jak najprędzej do sedna sprawy.
– Zwołałem to
zebranie, ponieważ trafiła nam się okazja zdobycia niezwykle
potężnego magicznego artefaktu. – Rzucił rozwinięty zwój na
środek stołu, by wszyscy mogli zobaczyć rycinę. Założył dłonie
na piersi i odchylając się na krześle, wytłumaczył:
– Hełm Hadesa.
Dzięki niemu posiądziemy jedyną moc, która jest dla nas
nieosiągalna. Niewidzialność.
Po wypełnionej
nerwowym szeptem chwili Tallor, najpotężniejszy i najbardziej
działający wszystkim na nerwy członek Rady, uniósł głowę znad
stołu:
– Chyba nie
zamierzasz sam wybrać się na tą wyprawę?
– Nie. Mam dwóch
towarzyszy.
– Nie wolno ci.
– Nie? – Władca
groźnie nachylił się nad blatem. Wszystko wskazywało na to, że
jednak będzie musiał wcielić swój plan w życie. – A to czemu?
– To zbyt
niebezpieczne dla całej naszej społeczności. Od razu widać, jak
beznadziejnym jesteś władcą, gotowym na poświęcenie życia
tysięcy jednostek dla jakiejś błyskotki.
– Prowokacja! –
huknął Salmon.
– To nie jest jakaś
tam zwykła błyskotka...
– Zamilcz!
Wszyscy
zamarli. Tallor poderwał się z miejsca, wyciągając sztylet. Teraz
– pomyślał władca, patrząc
na atakującego go z furią wyverna. Gdy napastnik był wystarczająco
blisko, dobył miecza i przeorał nim jego szyję najgłębiej, jak
potrafił, mając tak ograniczone miejsce na zamach. Tallor opadł na
kolana, wypuszczając broń ze sztywnych palców, ta potoczyła się
z metalicznym brzękiem po kamieniu.
Ryjisjaveeik doskonale
wiedział, że zabicie członka Rady nawet dla niego mogło skończyć
się kąpielą w Trującym Źródle, a w najlepszym wypadku
rozerwaniem na strzępy, ale po prostu nie miał wyboru. Ta wyprawa
była zbyt ważna. Gdyby po prostu sprzeciwił się woli Rady,
prawdopodobnie zostałby zatrzymany, jeszcze zanim zdążyłby
opuścić skalne korytarze swej siedziby. Brutalne zabójstwo
wprawiło wszystkich w zaskoczenie, dając mu niezbędne na ucieczkę
minuty.
Uniósł wzrok na
pozostałych. W ciszy, która zapadła, dało się rozróżnić
kapanie kropli krwi z jego miecza na kamienną posadzkę. Nie
czekając na reakcję, skoczył do wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz