Noc.
Gryząca ciemność między
powykręcanymi groteskowo drzewami. Mrok napierający ze wszystkich
stron – kłębiący się jak mgła, zachowujący jak żywa istota,
liżący parzącymi mackami odsłonięte fragmenty skóry,
pozostawiając na nich pasma gęsiej skórki.
Chłód.
Niesione wraz z gwiżdżącym w
nagich gałęziach drzew wiatrem lodowate zimno, od którego
drętwiała skóra i trzęsły się dłonie.
Pragnienie...
… ale inne, niż to, którego
doświadczał nieraz w swoim w gruncie rzeczy długim życiu. O ile
nie przedwiecznym, do czego wciąż nie mógł przywyknąć.
Pragnienie było duszące. Zdawało
się siedzieć gdzieś głęboko w piersi, próbując uporczywie
wydostać się na zewnątrz. Jak żywa istota wyrywało się,
sprawiając niemal fizyczny ból, drapało od środka, skomlało i
prosiło, by zwrócił na nie uwagę...
To było pragnienie zabijania.
Chciał widzieć, jak palą się
miasta. Jak ludzie uciekają w panice, jak wykrwawiają się, leżąc
bezwładnie na ulicach, jak szukają się, nawołując rozpaczliwie,
jak próbują mu umknąć... Chciał śmiać się, patrząc, jak
próbują zasłonić się przed ciosem opadającego miecza, jak
żałośnie kulą się u jego stóp.
Chciał widzieć, jak świat pogrąża
się w chaosie, jak stopniowo umiera... jak się kończy. Jak płonie!
Chciał zadawać śmierć. Chciał
doprowadzić do upadku świata. Ale jednocześnie niczego nie pragnął
tak mocno, by chęć ta wreszcie go opuściła.
Skóra była gorąca i parzyła,
jakby ciało nękała silna gorączka. Nawet lodowaty wiatr nie
przynosił ulgi, choć niósł ze sobą zapach trzaskającego,
arktycznego wręcz chłodu.
Mokre od wieczornej mgły włosy
lepiły się do zroszonego potem czoła, a oczy w kolorze pochmurnego
nieba zdawały się płonąć. W nich można było ujrzeć wszystko –
przedwieczną mądrość, potęgę, grozę... ból całego świata.
Oto on: w koronie z wyvernich rogów
i krwawych kolców, a imię jego Antykreator.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz