poniedziałek, 24 września 2018

Rozdział 16


Mark

Okolica sprawiła, że ledwo utrzymywał się w siodle ze zdziwienia. Wszystko – konary zdziczałych drzew owocowych, kłosy wysokich niekoszonych od dawna traw i wybujałych chwastów, zaściełające trakt kamienie – wyglądało jak zatopione w grubej warstwie lodu. Gdy tylko zza chmur wyjrzał pomarańczowy skrawek słońca, przezroczysta otoczka rozbłysła oślepiającym blaskiem, odbijając ciepłe promienie. Ciepłe na tyle, że lód z pewnością by się roztopił.
Co to jest? – jęknął w końcu Mark, gdy ciekawość wygrała z osłupieniem. – To jest lód?
Jaki tam znowu lód, mamy przecież przyzwoite czternaście stopni – prychnął Tantal.
W takim razie co?
Szkło.
Co proszę?!
Jadący przed nimi na sporej roboczej kobyle przewodnik okręcił się w siodle.
Szkło. Kilkaset lat temu ta okolica była kolebką rolnictwa Drugiego Świata. Jednak pewien czarnoksiężnik, któremu odmówiono gościny w tutejszej gospodzie, rzucił na ziemię potężny czar, przez co pokryła się szkłem. Za każdym razem, gdy usunie się jego warstwę, na następny dzień pojawia się kolejna, jeszcze grubsza.
Z czego w takim razie żyjecie, skoro nie macie dostępu do żadnego rodzaju rolnictwa? – zainteresował się Ulfr.
Z hutnictwa, to chyba oczywiste. Zaopatrujemy w szklane wyroby praktycznie cały Drugi Świat, łącznie z Wyspami Samotnymi na Wszechoceanie. Wykonujemy też biżuterię, którą uważa się za najpiękniejszą i najdroższą na świecie. Jedzenie kupujemy od sąsiadów.
Rozmowę przerwało przekleństwo Tantala. Grek nieomal wypadł z siodła, gdy Anduz poślizgnął się na trakcie. Jednorożec zakwiczał dziko, szarpnął łbem i zatańczył, wchodząc potężnym bokiem w myszatego ogiera Ulfra. Ogier zarżał i stanął dęba. Teufelin obejrzała się obojętnie, wykazując znikome zainteresowanie wypadkami, jej jeździec jednak trochę bardziej się zaniepokoił. Głównie tym, że mało brakło, a mieliby do czynienia z końskim dominem.
Nic wam nie jest? – zawołał do wyverna i wikinga.
Chwilę, niech policzę zęby... Raczej nie – odparł podnoszący się z ziemi Ulfr.
Radzę wam zejść z koni i poprowadzić je dalej, nie są przystosowane do tych warunków. – Przewodnik z uczoną miną starał się jak mógł okazać swoją wyższość podróżnym. Wychodziło mu całkiem nieźle, musieli to przyznać – trzymał się dumnie wyprostowany na grzbiecie odważnie kroczącego konia pociągowego, w tej chwili o wiele pewniejszego od bojowych jednorożców, chociaż jeszcze zaledwie przed godziną nie mógł nawet marzyć o dorównaniu ich gracji, zwinności i szybkości. Ale tutaj, przyzwyczajony do śliskich dróg i podkuty w odpowiedni sposób, zdecydowanie był panem.
Tantal posłuchał rady przewodnika, powoli spuszczając się z siodła, by nie zachwiać nieszczęsnym parskającym ze zdenerwowania wierzchowcem. Anduz położył uszy płasko na łbie i twardo zaparł się nogami, gdy Grek szarpnął za wodze, chcąc pociągnąć go za sobą. Kończyny znowu rozjechały się na pokrytych warstwą szkła kamieniach, więc jednorożec wspiął się na tylne nogi, machając ogromnymi kopytami tuż koło głowy swojego jeźdźca.
Kurwa mać! – wyrwało się Tantalowi.
Jakie to było niestosowne z waszej strony, wasza wysokość – mruknął pod nosem Mark, próbując opanować Teufelin, której sytuacja również przestawała się podobać.
Nastroje jednak poprawiły się, gdy Ulfr, zeskakując z siodła, poślizgnął się i upadł w kępę sztywnych krzaków, klnąc szpetnie.
Cicho, mieszańcu, słyszę coś! – syknął przewodnik, ściągając wodze niezbyt energicznego kasztanka.
Nie nazywaj mnie mieszańcem... – warknął wiking przez zaciśnięte zęby, sięgając w stronę topora – bo cię tak przefasonuję...
Zamknij się, on naprawdę coś słyszał – zganił go Tantal przyciszonym głosem.
Stanęli w ciszy, starając się opanować zaniepokojone konie.
To smok. Bogowie, smok! – Przewodnik wyglądał, jakby zamierzał natychmiast zmusić nieszczęsną zmęczoną życiem chabetę do cwału w stronę bezpiecznego miejsca. Jakiegokolwiek.
Chyba wiem, o jakiego smoka chodzi... – Grek ukazał w uśmiechu sporą przerwę między górnymi jedynkami.
W tym samym momencie na polu wylądował Nerderin Sehaalet z Ferrisem na karku, po krótkiej chwili ukazał się również wielki jak góra złotołuski Xaron. Ogromny smok wyglądał nierzeczywiście i pięknie w słońcu rozświetlającym jego lśniące łuski i pokryte warstwą szkła gałęzie dookoła. Uniósł dumnie ostry pysk, jego wielkie nozdrza poruszyły się leniwie, gdy smakował powietrze.
Czuję coś w pobliżu. Kumuluje się tu całkiem sporo magii.
To oczywiste chyba. Przecież to drzewo widocznie na ścianie lasu to Yggdrasil. – Tantal uczenie uniósł głowę.
Co... – jęknął przewodnik. – Wy rozmawiacie z tymi bestiami? Mordercami?! Plugawcami?! – wybuchnął w końcu, zamaszystym gestem wskazując w stronę smoków.
Tylko nie plugawcy!zaryczał Xaron. – Wypraszam sobie, w istocie jestem o wiele bardziej religijny, niż może wydawać się na pierwszy rzut oka!
Oni są z nami – wyjaśnił Mark.
Yggdrasil?! – ryknął Ulfr, jakby dopiero teraz dotarło do niego znaczenie słów towarzysza.
Tak, Yggdrasil, Święty Jesion, Drzewo Świata i te sprawy. – Grek, znudzony, machnął dłonią.
Ale to... niemożliwe! Tutaj?! – Wiking gwałtownie się zatrzymał, koń wszedł mu w plecy.
Tak, tutaj. Coś nie tak? – zdenerwował się wyvern. – Ach, cholera, no tak – zreflektował się szybko, ale nie przeprosił za zniewagę.
Mieszaniec jeszcze raz popatrzył tęsknie w stronę zarysu potężnego drzewa.
Czy będziemy przejeżdżać obok?
Tak. Niebawem.
Może byśmy się ruszyli, żeby to niebawem nastąpiło jeszcze w tym roku? – podpowiedział Mark, ziewając.
Wszystkie słowa wyrażające wielkość naraz stawały się słabe i małe, gdy próbowało się nimi opisać ogrom Yggdrasila. Drzewo pięło się na wysokość sporej góry; na potężnych gałęziach wybudowano kamienne platformy, po których spokojnym krokiem przechadzali się ludzie w jednolitych białych strojach. Wyłożono je prostym, lecz eleganckim brukiem. W środku każdej platformy znajdował się otwór niewiele większy od ludzkiej dłoni, w który wprawiono ołowianą ramkę, układającą się w kształt symetrycznego kwiatu. Z pewnością kiedyś był to wielokolorowy witraż, lecz teraz po barwnych szkiełkach nie pozostał nawet ślad. Otwór zapewne zostawiono, aby spływała nim deszczówka. Pień został wydrążony od środka, by zapewnić mnichom mieszkania, a po jego zewnętrznej stronie pięły się szerokie kamienne schody, na które z łatwością można by wjechać na grzbiecie konia. Wszechobecna szklana zmarzlina nie śmiała tknąć intensywnie zielonych liści wielkości ludzkiej głowy.
Nawet Xaron zadzierał łeb, onieśmielony.
Ulfr za to padł na kolana, ukłonił się i trwał tak, szepcząc pod nosem coś, co mogło być modlitwą. Tantal rozróżnił tylko wielokrotnie wzywane przez wikinga imię Odyna.
Powieszonego Boga znam osobiście i nie powiedziałbym, żeby był zbyt sympatyczny, więc lepiej go tu nie przywołuj – podpowiedział usłużnie.
Znasz go?! – Ulfr nie wiedział, czy ma uwierzyć. Gdy Grek skinął głową, zadał pytanie, które potem wielokrotnie sobie wypominał:
I jaki jest?
No cóż... zaskakujący. Nie ma wcale jasnych włosów i brody. I od włóczni woli tasaki i łuki. Ponadto obdarzono go sporą dawką czarnego humoru, którym z wielkim upodobaniem nas raczy. A Loki jest jego teoretycznie najlepszym przyjacielem, chociaż parę razy byłem świadkiem jednej z ich „drobnych sprzeczek”. Dobrze, że skończyło się tylko złamaną ręką strażnika i podbitym okiem Lokiego.
Lokiego też znasz?! O bogowie, o bogowie... – Złapał się za głowę, nie podnosząc się z kolan.
Tak w ogóle, to nie wydaje wam się, że to jest dąb? – spytał nieśmiało Mark.
Co jest dąb? – zamotał się niezbyt gramatycznie Ferris, z całych sił ściskający wodze uprzęży Nerderin Sehaaleta.
To drzewo. To nie jest jesion. Ma zupełnie inne liście.
Jesion nie jest drzewem iglastym? – zainteresował się przewodnik.
Niemiec jęknął, ocierając czoło z potu.
Mam dość – oświadczył, następnie odchylił się w siodle, naciągnął na twarz kaptur czarnej peleryny i ostentacyjnie zaczął gwizdać, dając reszcie do zrozumienia, że z prostakami rozmawiać nie będzie.
Zacznij sobie jeszcze dłubać w zębach mieczem – mruknął wyjątkowo drażliwy tego dnia Tantal.
Ulfr, widocznie wyobraziwszy sobie, jak komicznie wyglądałby niemiecki szlachcic dłubiący między jedynkami sztychem długiego zabytkowego miecza, parsknął wyjątkowo paskudnym rechotem.
Czego szukacie w naszych skromnych progach, podróżnicy? – Z wielkiej bramy w pniu drzewa wyłonił się odziany na biało mężczyzna. Jego szata pokryta była drobnymi haftami, więc zapewne zajmował dość wysoką pozycję. Gładko ogoloną twarz wykrzywiał odrobinę sarkastyczny uśmiech.
Jesteśmy tu właściwie tylko przejazdem... – zająknął się Tantal.
To dobrze się stało, ponieważ niedawno kazałem wysprzątać pokoje gościnne. Zapraszam, przeczekacie noc, zjecie z nami kolację i jutrzejsze śniadanie. Dobrze radzę – widzę, że teraz wasza droga wiedzie przez las. Po zmroku jest tam niebezpiecznie.
Ale naprawdę damy sobie radę, jak widać – mamy ze sobą dwa smoki...
Nalegam.
Pozostali bezsilni wobec zaciętości kapłana. Xaron przemienił się w człowieka, ciekawie się rozglądając wszedł do wnętrza drzewa razem z resztą. Nerderin Sehaalet zmieścił się w bramie, podobnie jak wierzchowce. Pożegnali się z przewodnikiem, który popędził ociężałego pociągowego konia w drogę powrotną, i zamknęli za sobą stare, rzeźbione wrota.
We wnętrzu drzewa było jasno, przytulnie i ciepło. Jasne drewno ozdabiały skromne, lecz wykonane wprawną ręką obrazy, wijące się na ścianach schody ciągnęły się aż do samego wierzchołka, który był jeszcze zbyt cienki, by móc w nim zamieszkać. Co kilka metrów w żeliwnych obejmach znajdowały się płonące jasno pochodnie, więc nawet pod stopniami cień nie miał szans. Drzwi do pomieszczeń były zamknięte.
Rozsiodłajcie konie, tam po lewej jest stajnia. Zaczekam tutaj na was.
Tantal zachowywał się bardzo sceptycznie, chociaż Markowi wydawało się, że raczej nic im nie grozi. Był młody, owszem, ale kapłani mieszkający w Yggdrasilu byli na tyle znani, że zdążył o nich to i owo usłyszeć. Słynęli właśnie z tego, że byli bezgranicznie dobrzy, chociaż czasami wręcz narzucali swoją wiarę. Zazwyczaj jednak mieli tak mocną siłę perswazji, że poddawał się niemal każdy.
Tego akurat można było się trochę obawiać...
Teufelin parsknęła, nie chcąc zostawać w niskim jak dla niej pomieszczeniu. Od kilku dni nie odstępowała swojego jeźdźca na krok, wiedziała, że cały czas jest blisko, więc zmiana tego nie wydawała jej się dobra. Anduz jak zwykle przyjął wszystko z siłą swojego spokoju. Ten wałach był wręcz słynny wśród wyvernów – w niczym nie przypominał innych jednorożców, które były narowiste, łatwo wpadały w furię i nie lubiły biernie się wszystkiemu przyglądać. Był doskonale wytresowany, reagował na najmniejsze nawet szarpnięcie wodzami, potrafił kopać i gryźć na zawołanie, był niesamowicie silny i szybki, ale, choć młody i jak najbardziej przypominający standardowego przedstawiciela rasy jednorożców z wyglądu, charakter miał zupełnie inny.
Gdy wyszli ze stajni, zostali poprowadzeni krętymi drewnianymi schodami na sporą salę. Tutejsi zakonnicy najwyraźniej nie ślubowali ubóstwa, ponieważ długi stół z grubo ciosanego surowego drewna wprost uginał się od spiętrzonych na nim ciepłych aromatycznych potraw. Oczy cieszyły również wielkie misy z kolorowymi świeżymi owocami, w razie gdyby ktoś nie miał akurat ochoty na żeberka w miodzie lub karkówkę w ostrym sosie.
Mark oczywiście miał. Wszyscy z boku tylko patrzyli z uśmiechami, jak nakłada sobie kolejne porcje wyśmienicie doprawionego mięsa. Brakowało mu tego podczas drogi, chociaż uparcie twierdził, że uwielbia smak suszonej wołowiny. Jednak teraz z całych sił powstrzymywał się od wskoczenia na stół i pochłonięcia wszystkiego, co znajdzie, i to wspomagając się gołymi rękami. Zdawał sobie jednak sprawę ze zgromadzonej dookoła setki osób.
Po posiłku, gdy reszta udała się do przydzielonych im pokoi, a Nerderin i Xaron odlecieli na polowanie, wyvern zszedł do stajni. Schody stały się dość niebezpieczne, gdy pogaszono większość oświetlających je do tej pory pochodni; za każdym stopniem zdradziecko czaił się cień, gotów zmylić go w każdym momencie. Ale on przecież miał doskonały wzrok wyverna zaprawiony odrobiną magii Fenrira Wilka.
Teufelin powitała go cichym parsknięciem. Uniosła wielki łeb znad żłobu z surowym mięsem, potrząsnęła długą lśniącą grzywą. Zaczął czesać jej piękną sierść, wyróżniającą się miękkością nawet na tle innych jednorożców. Jak na wierzchowca bojowego wyglądała doskonale, niemal dorównując tym reprezentacyjnym.
Synu, czy chcesz się wyspowiadać? – usłyszał za plecami.
Nie dał po sobie poznać niepokoju, spowodowanego tym, że nie dosłyszał kroków kapłana, więc nie odwrócił się. Dalej czesał konia. Teufelin jednak uniosła wielki łeb, ukazała mocne, lekko żółte zęby i zagrzebała w pokrywającym podłoże sianie kopytem wielkości talerza.
Z czego mam się spowiadać? – prychnął Niemiec.
Słyszałem, że masz wielu na sumieniu.
Ale nie żałuję śmierci żadnego z nich. Zabicie tych osób było moim obowiązkiem.
Obowiązkiem... Naprawdę wierzysz, że ty i twoi bracia i siostry stoicie na straży świata? Że wolno wam oceniać, kto jest dobry, a kto zły? Kto ma żyć, a kogo lepiej byłoby zamordować?
Skoro tak mówią od wieków, lepiej jest wierzyć. Uważam, że to o wiele bezpieczniejsze, niż sprzeciwianie się władcy.
Wasz władca chyba bardzo nie lubi niesubordynacji?
Bardzo. Oj, bardzo. – Uśmiechnął się cierpko pod nosem. Czasami miał ochotę cieszyć się jak dziecko z tego, że Ryjisjaveeik jest jego przyjacielem.
Kapłan westchnął i podwijając szatę, usiadł niespiesznie na opartej o ścianę drewnianej skrzyni. Chwilę milczał, ale Mark miał cały czas wrażenie, że go obserwuje.
Czemu tak stoisz? Czemu cały czas pochylasz głowę, jakby pilnował cię osiłek z batem? – spytał cicho.
Garbię się, ponieważ nie przepadam za uderzaniem głową w powałę. A przy moim wzroście zdarza się to dość często, jeśli się nie uważa.
Nie. Nie o to chodzi, wyvernie. Jesteś potężny. Jesteś silny. Jesteś odważny. Jesteś – że tak powiem – diabelnie inteligentny. Ale na każdym kroku sam sobie musisz to udowadniać.
Ręka powoli sunąca zgrzebłem po końskim boku zadrżała i zatrzymała się.
Słucham?
Nie wierzysz w siebie. Takie coś specjaliści zwykli nazywać niskim poczuciem własnej wartości. Z jednej strony możesz wszystko, ale z drugiej cały czas musisz udowadniać samemu sobie, jaki jesteś silny. Bo po prostu zanim czegoś nie zrobisz, nie wierzysz, że jest w granicach twoich umiejętności.
Trudno, żeby człowiek, który zaledwie rok wcześniej potrzebował pomocy, by wstać z fotela, wierzył w siebie... – parsknął, mając nadzieję, że da tym znak, iż rozmowę uważa za zakończoną.
Opowiedz mi o tym.
Po co?
Pomoże. Uwierz mi, pomoże.
Co mam niby opowiadać? Nie wracam do tego nawet w najgorszych koszmarach. Nie jestem w stanie...
Co ci było?
Urodziłem się z rozszczepionym kręgosłupem. Nie utraciłem władzy w nogach, ale nigdy nie były na tyle silne, bym mógł się swobodnie poruszać. W wieku pięciu lat otrzymałem kule i uczyłem się chodzić, wcześniej praktycznie nie wychodziłem z łóżka. To cholernie bolało. Przy każdym ruchu. Jakby ktoś ci wbijał w plecy rozgrzany do czerwoności pręt... A ojciec cały czas patrzył na mnie zupełnie jakby miał mi to za złe. Jakby to była moja wina... – Zacisnął pięści. Teufelin trąciła go pyskiem w twarz, pogładził ją po wielkim, czarnym jak noc łbie. Gigantyczny, poprzecznie prążkowany róg wielkości szpady prawie wybił mu oko, gdy klacz nadstawiła się do dalszych pieszczot.
Ale to minęło, Marku von Lahmanie. To już nie wróci. Teraz jesteś panem. Teraz każdy w Drugim Świecie drży na sam dźwięk twojego nazwiska. Masz zaledwie rok, a już tyle osiągnąłeś...
Poważnie? Gadają o mnie? A co ja takiego zrobiłem? Tytułują mnie tym całym Pożeraczem Światów, Ryjisjaveeik coś często wspomni o Wielkiej Przepowiedni... ale przecież bym czuł, gdyby to było prawdą. Jestem zwykłym gówniarzem, któremu czasem wydaje się, że coś może. Nie mam nawet roku.
A już jesteś na szczycie. Wielka Przepowiednia jest prawdziwsza, niż ci się wydaje. – Wstał powoli. – Zastanów się poważnie nad naszą rozmową. I idź już lepiej spać, jest późno.
Trzasnęły drewniane drzwi.
W stajni jeszcze długo paliło się światło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz