Adrian
Święte Góry.
Najważniejsze miejsce dla wyvernów – to tutaj uciekały podczas
prześladowań, chroniły się przed wojnami. I zawsze, niezależnie
od tego, jaka sytuacja panowała akurat na świecie, otrzymywały
schronienie. Wśród wilgotnych ciemnoszarych skał, które tysiącami
lat rzeźbił wiatr, wśród omglonych grani i karłowatych
wysokogórskich sosen nieaktualne stawały się wszelkiego rodzaju
listy gończe, wyroki czy dawne sprzeczki. Idący obok ciebie, nawet
jeśli kiedyś dałbyś wszystko, by spoczął w ziemi, tutaj stawał
się najlepszym przyjacielem i sprzymierzeńcem. Tutaj musiałeś
pokochać swojego wroga, zaoferować mu pomoc, przyjąć ją od
niego, zaufać. Musiałeś, bo inaczej byłbyś skończony. Oprócz
nielicznych miasteczek, to miejsce wręcz wionęło tajemnicą; w
każdej norze, każdej jaskini mogło czaić się niebezpieczeństwo.
Potwory, które Przedwieczni stworzyli dawno temu, aby strzegły ich
tajemnic, zdziczały – nie rozróżniały już przyjaciela od
wroga. Żywioły również wręcz tylko czekały, by spłatać
nieostrożnym wędrowcom potworny kawał – ginąca we mgle ścieżka
mogła w każdej chwili zakończyć się przepaścią lub pionową
ścianą, która zmuszała do powrotu i poszukiwań nowej drogi, a
zazwyczaj nie było takiej na mapie. Tutaj twój największy wróg
musi choć na chwilę stać się twoim bratem, inaczej obaj
zginiecie. Jeszcze nigdy żaden samotny wędrowiec nie wyszedł stąd
cało. Ten „azyl” krył w sobie jeszcze jedną niespodziankę:
obcych. Wyverny, choć od zawsze twierdzą, że jest inaczej, wcale
nie są niepodzielnymi władcami tego miejsca. W Świętych Górach
znalazło schronienie wielu ludzi, którzy wybudowali tu swoje wsie,
miasteczka, a nawet królestwa. Zwykle są pokojowo nastawieni,
otwarci na nawiązywanie stosunków politycznych i handlowych, lecz
zdarzali się też tacy, którzy od lat usiłowali spowodować wojnę.
Do dzisiaj odkrywano nowe plemienia, rysowano nowe mapy. Starano się
określić na nich wszystko, co mogło zaskoczyć podróżników, z
uwzględnieniem nawet tak zwanych miast-pułapek, stwarzanych przez
wygnanych czarowników, lecz nie sposób było z całą pewnością
stwierdzić, ile jeszcze miejsc pozostało nieodkrytych – Święte
Góry ciągnęły się przecież tysiącami kilometrów, prawie
przedzielając świat na pół.
Adrian był pewien, że
trafił na jedną z takich właśnie nieodkrytych wiosek. Kamienisty
wąwóz mógł mieć najwyżej dziesięć metrów szerokości,
miejscami nawet mniej. W jego zboczach wydrążono jaskinie
mieszkalne, z których ciekawie wyglądały na podróżnika twarze
pulchnych kobiet i umorusanych dzieci. Na ziemi, przyklejone do
kamiennych ścian wąwozu, wznosiły się zbudowane z drewna
stragany. Sprzedawcy głośno zachęcali go do kupienia swoich
towarów, kilku zaciekawionych ludzi biegło za czarnym rumakiem.
Patrzył dookoła, nie starając się nawet kryć zachwytu. Na
straganach było wszystko: kolorowe naszyjniki, amulety odstraszające
złe moce, broń, rzeźbione naczynia, z jednego nawet dochodził
niezwykle kuszący zapach pieczonego mięsa. Słychać było muzykę,
ludzie śmiali się głośno, niczego nie obawiając. Ubrani byli w
skóry zwierząt, dość topornie pozszywane grubą nicią. Adrian
nigdy nie mógł się nadziwić, że w Pierwszym Świecie następowały
po sobie epoki, pojawiały się nowe wynalazki, zmieniały się mody,
a w Drugim Świecie od zawsze panowało średniowiecze. I to mu
właśnie odpowiadało.
– Panie! –
Zatrzymał konia, rozejrzał się, szukając właściciela głosu –
Panie, zapraszam! Widzę, że przebyłeś długą drogę – proszę,
usiądź, zjedz coś. Mówią, że moje podpłomyki są najlepsze w
całym mieście.
Potężny mężczyzna o
czerwonej twarzy wykrzywionej szerokim uśmiechem zaprosił go gestem
do swojej budki. Zeskoczył z konia, przywiązał czarnego ogiera do
słupka, usiadł na wskazanym mu stołku, poprawiając przytroczony
na plecach łuk. Kuszę zepsuł, gdy spadł z konia podczas
szaleńczej ucieczki – nie mógł jej odżałować, choć łuk ze
swoją szybkostrzelnością wydał mu się od razu praktyczniejszą
bronią.
– Czy mógłbym
poznać pańskie imię?
Zaskoczony wyvern
zmarszczył brwi.
– Jestem Adrian –
powiedział, starając się nadać swojemu głosowi neutralne
brzmienie.
– Adrian... –
Mężczyzna zamyślił się, patrząc gdzieś ponad skrytymi we mgle
skalnymi graniami wąwozu. – Mam dla ciebie wiadomość, wyvernie.
Nagle pulchna twarz
straciła wszystko, co czyniło ją wesołą i sympatyczną gębą
niezbyt inteligentnego kucharza z zapadłego miasteczka odciętego od
reszty świata.
– Jaką wiadomość?
– Powiem inaczej: to
ostrzeżenie. Nigdy nie będziesz bezpieczny. Nie ukryjesz się przed
nim. Jest już w drodze. Pamiętaj, prawdziwy Myśliwy zawsze
czuwa... Powiedziano mi, że będziesz wiedział, o co chodzi.
Wyvern powoli
rozprostował kurczowo zaciśnięte w pięści dłonie. Wiedział, co
to znaczy. Rozumiał doskonale wszystko, z wyjątkiem jednej, jedynej
rzeczy: dlaczego Javier tak go nienawidzi? Przecież nie został
drugim Myśliwym po to, by przyćmić pierwszego – chciał jedynie
zwrócić na siebie uwagę mentora, zostać zauważonym. Niestety
mentor albo błędnie odczytał sygnały, albo swoim zachowaniem
kategorycznie dawał do zrozumienia, że wszelkie próby naśladowania
jego osoby skończą się tragicznie.
– Smacznego. –
Kucharz znowu był tylko wesołym, lekko podpitym człowiekiem.
Postawił na ławie przed nim gliniany talerz z parującym jedzeniem.
Czarny ogier parsknął
i tupnął niespokojnie, jakby przeczuwając zagrożenie. Niebo
przecięła błyskawica, zerwał się wiatr.
– Pogoda dzisiaj
parszywa. Choć nie chcę narażać się temu, który zostawił panu
wiadomość, wolałbym, aby pan został u nas na noc. W moim domu
jest dużo miejsca dla ewentualnych gości.
– Lepiej nie. Nie
powinienem w ogóle się zatrzymywać. Dziękuję za poczęstunek. –
Oddał naczynia i szybko wstał z miejsca. Otrzepał ubranie,
wskoczył na konia.
– Nalegam. Podróżować
samotnie po Świętych Górach, w dodatku w taką pogodę, to
samobójstwo...
Wyvern nie słyszał.
Ogier pędził kamienistym dnem wąwozu, krzesząc iskry podkutymi
kopytami.
Loki
Grota była spora. Ze
sklepienia gęsto zwieszały się stalagmity przeróżnej długości;
podłoże, nierówne i pełne rozpadlin, zostało zatopione.
Miejscami woda sięgała zaledwie do kostek, lecz w dalszej części
jaskini powyżej barków dorosłego mężczyzny. Wypełniona była
czymś w rodzaju błękitnego piasku, który zbierał się na dnach
kałuż, zabarwiając je na niecodzienny turkusowy kolor. Mokra skała
była potwornie śliska – musieli poruszać się małymi kroczkami,
by nie upaść.
– Powiedz mi... co my
tu właściwie robimy? – spytał z niepokojem w głosie Loki,
zerkając kątem oka na dzierżącego długą włócznię Javiera.
Myśliwy, spięty i gotów w każdej chwili do wyprowadzenia
błyskawicznego ciosu, wpatrywał się w błękitną toń z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Jak to co? Szukamy
obiadu – odpowiedział z prostotą, mocno uderzając grotem w coś,
co dostrzegł w wodzie. Wielka, biała ryba jaskiniowa wykonała
jednak nadzwyczaj zwinny unik.
– Nawet ślepej ryby
nie umiesz złapać? To co z ciebie za Myśliwy? – Przedwieczny
roześmiał się złośliwie.
Towarzysz odwrócił
się powoli i dosłownie zmiażdżył go wzrokiem.
– Masz, spróbuj,
skoro myślisz, że to takie proste. – Wyciągnął w jego stronę
włócznię.
Rudy wzruszył
lekceważąco ramionami i przybrał wcześniejszą pozę Myśliwego.
Wykonał krok do przodu... Nogi mu się rozjechały, z głośnym
krzykiem, rozpaczliwie wymachując rękami, runął do lodowatej
wody. Ze zdziwieniem odkrył, że jest gęsta jak zupa, co czyniło
pływanie wręcz niemożliwym.
– Pomyślnych łowów!
– Javier beznamiętnie wyjął ze szczeliny wsadzoną tam wcześniej
pochodnię i ruszył do wyjścia.
– Ej, moment, a co ze
mną?! – Loki z ogromnym trudem utrzymywał się na powierzchni.
– Jest płytko.
Wyprostuj nogi.
– Płytko, ciekawe
dla kogo! Bo dla mnie raczej nie! – Przedwieczny miał rację: z
pewnością nie należał do najwyższych ludzi świata.
– Kompleks Napoleona
– skomentował Myśliwy, niechętnie podając mu dłoń. Efektem
było, że wpadł do wody obok towarzysza. – No, ładnie nas
wpierdzieliłeś! – ryknął, prychając. Kilka kosmyków wypadło
mu ze związanych w koński ogon włosów i oblepiło czoło w bardzo
nieprzyjemny sposób.
W jaskini zapanowała
idealna ciemność – w końcu wpadł do wody razem z pochodnią.
Każda z prób wypełznięcia na płytszą wodę kończyła się tak
samo, czyli zazwyczaj podtopieniem lub uderzeniem twarzą w podłoże,
gdy dłonie się rozjeżdżały. W końcu jednak, gdy Loki zablokował
w szczelinie pochodnię, udało się wspiąć po niej.
– Chyba cię
znienawidzę – syknął Javier, gdy zmierzali nocą do swojego
obozowiska. Mokre ubrania ciążyły i zaczynały zamarzać.
– A w ogóle
kiedykolwiek mnie lubiłeś?
– Raczej nie. Ale nie
nienawidziłem.
Usiedli przy dawno już
ostygłym ognisku, spróbowali ponownie je rozpalić, lecz zgrabiałe
palce odmawiały posłuszeństwa. Gdy wreszcie się udało,
wzmagający się wiatr za wszelką cenę usiłował zdusić
płomienie, gnąc je do ziemi zbyt mocnymi podmuchami. Skalna grań,
pod którą się schronili, niestety nie dawała przed nim osłony.
Javier, korzystając z tego, że płomienie jeszcze istnieją,
postawił nad nimi gliniany garnuszek wypełniony podejrzanie
pachnącymi ziołami. Zalał je wodą i cierpliwie czekał, aż się
zagotują. Gdy wypił to wszystko jednym haustem, nie zważając na
bliską wrzenia temperaturę, Przedwieczny nie wytrzymał:
– Co to było?
– Moi najlepsi
przyjaciele... – wybełkotał Myśliwy i ułożył się brzuchem do
góry na kamieniu, wzdychając z lubością i zamykając oczy.
– Po prostu pięknie.
Czyli że ja, przemoczony, wściekły i tak zmęczony, jak to tylko
możliwe, mam pełnić wartę przez całą noc? Dobre sobie! Ty
odlecisz gdzieś tam, daleko, a stary do pracy, tak? Czy ty mnie
słuchasz?
– Oczywiście, że
tak. Jakże bym nie mógł, twój głos kaleczy uszy...
– Ha ha, bardzo
śmieszne. Powiedz mi lepiej, bo nie rozumiem: dlaczego najpierw
oszczędziłeś życie Adrianowi i wygnałeś tutaj, a dzień później
ruszyłeś, by go zabić?
– Wygnałem go, by
obudzić w nim nadzieję. Na to, że przeżyje, ma szansę i tak
dalej. A teraz gonię, żeby się zorientował, że jednak mi
przeszkadza. Rozumiesz?
– Nie bardzo.
– Eee, nieważne.
Zostańmy przy tym, że zalazł mi za skórę.
– To wiem. Ale po co
go ścigasz?!
– Tak dla jaj.
Loki warknął,
zorientowawszy się, że raczej w tym stanie niczego się od Javiera
nie dowie, i wściekłymi ruchami zaczął przesuwać osełką po
ostrzu sztyletu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz