Livia
Shadya wyglądała
jakoś inaczej, niż zwykle. Jak wilczyca, a nie przepełniona
dobrymi manierami dama. Usiadła na parapecie wielkiego okna w
kuchni, rozpuszczone jasne loki opadały jej luźno na ramiona. Nogi
podkuliła pod brodę, w drżących dłoniach trzymała filiżankę z
wystygłą herbatą. Ubrana była w koszulę nocną, brązowe oczy
miała zapatrzone w jakiś punkt za oknem. Livia dopiero teraz
zwróciła uwagę na to, jaka jej opiekunka jest młoda...
– Podejdź –
powiedziała cicho.
W jej tonie nie było
nic rozkazującego, tylko ta jedna niesłyszalna dla zwykłych ludzi
nuta – głos Alfy. Dziewczyna powoli podeszła do stołu i usiadła
przy nim, obserwując wilkołaczycę.
– Uważam, że
nadszedł czas. Livio, moja kochana, pokochałam cię jak córkę,
lecz nie mogę wiecznie ukrywać, że masz rodziców. Czuję, że
zbliża się coś złego – a ja nigdy nie mylę się w tych
kwestiach – więc lepiej by było, jakbyś poszła ich bronić. Ja
nie jestem w stanie otoczyć ich opieką, jeśli nie chcą, lecz
tobie na pewno zaufają...
– Poczekaj! –
Dziewczyna uniosła dłoń. – Zbliża się coś niedobrego? Widzę,
że wiesz znacznie więcej. Co przede mną ukrywasz? Jak mam walczyć
w obronie ludzi z tym czymś, skoro nie wiem, co to jest?
– Zaraz ci wszystko
wytłumaczę. Wszystkiego się dowiesz. Najpierw jednak musisz zdać
sobie sprawę z tego, że jesteś już oficjalnym członkiem Stada.
Jesteś już pełnoprawnym wilkołakiem, a nie szczenięciem, jak do
tej pory.
– Przecież nie umiem
się nawet do końca przemienić. Właściwą postać wilka przyjmuję
tylko podczas pełni.
– Ale umiesz się
przemienić częściowo. Wtedy już dysponujesz ostrymi kłami i
większą siłą niż zwykle, prawda? Do tego wyostrzone wzrok i
słuch. Jesteś już jedną z nas, Livio. Dlatego musisz wiedzieć,
jak nas rozpoznać wśród innych ludzi.
– Po zapachu?
– Moja droga, czy
jesteś w stanie obwąchać każdego na ulicy? Są inne sposoby.
Nadwrażliwość na wysokie dźwięki, zaburzenia koncentracji w
zatłoczonych miejscach, niezdarność, niechęć do ludzi, niezbyt
wysoki wzrost, kolor oczu...
– Kolor oczu?
– Czy widziałaś
kiedyś wilkołaka, który ma niebieskie lub szare oczy?
– Nie.
– No właśnie.
Wilkołak oczy może mieć tylko brązowe, najlepiej jasne, takie, by
źrenica była widoczna, ciemne są spotykane rzadko.
– Jak to? A Mark von
Lahman? Bonawentura?
– Mark von Lahman nie
jest wilkołakiem. Sama nie mam pojęcia, czym oprócz wyverna i
zmiennoskórego jest. Bonawentura został ugryziony lub zmutowany w
inny sposób. I tu dochodzimy do następnej kwestii: likantropię
można odziedziczyć, na przykład są całe rodziny wilkołaków.
Jednym z nas można też zostać poprzez ugryzienie przez wilkołaka,
czasem też przeżycie we wczesnym dzieciństwie czegoś
traumatycznego. Bywa, że takie osoby potrafią zmieniać się tylko
we śnie lub podczas pełni, przez co nie wiedzą o swojej
odmienności, bo w ciele wilka ich umysł funkcjonuje odrobinę
inaczej – pamiętają sny, ale nie wiedzą, że są one prawdą,
Często jednak udaje im się osiągnąć moc proporcjonalną do
naszej.
– A...
nieśmiertelność?
– Nie jest nam
naturalnie dana, lecz było w historii kilku śmiałków, którzy
wykradli ją wyvernom. To dość niepraktyczne – przez paręset
lat, podczas których wyverny mają obowiązek odnalezienia
złodzieja, osoba taka nie może pokazać się w żadnym publicznym
miejscu, jeśli naprawdę chce zachować swoją nieśmiertelną
skórę. Dopiero potem, jak emocje opadną, można zaryzykować. A i
tak zwykle okazuje się, że to pułapka...
– W takim razie, ile
lat ma Bonawentura?
– Nie wiem. Nie wiem
nawet, gdzie się urodził, ani jak ma na nazwisko.
– Dobrze. Więc
chciałabym wiedzieć jeszcze jedno: jak to jest z Alfami?
– Prawdziwych Alf
może być tylko pięć w jednym stuleciu, inni przewodnicy watah są
takimi jedynie z nazwy, pozycja może być im odebrana.
– A ty?
– A ja jestem właśnie
Prawdziwą Alfą, dlatego moje rozkazy są niepodważalne nawet dla
Bonawentury. Zmutowane wilkołaki zazwyczaj nie przyłączają się
do naszych stad, wolą samotniczy tryb życia, lecz i tak nie
potrafią kwestionować rozkazów padających z moich ust.
– Skoro już wszystko
wiem, co jest tym tajemniczym zagrożeniem, przed którym mnie
ostrzegasz?
Shadya roześmiała się
cicho, powoli odwróciła głowę, ponownie patrząc na coś za
oknem. Pociągnęła łyk zimnej herbaty, zamknęła oczy,
uśmiechając się leniwie.
– Wyjrzyj przez okno,
moja droga.
Livia wstała szybko z
miejsca i wręcz podbiegła do przeszklonej ściany kuchni. Niebo
było fioletowe. Nie intensywnie fioletowe, lecz ciemne, jak podczas
wyjątkowo pochmurnych zimowych nocy. A było przecież dopiero
południe.
– Czy już mi
wierzysz?
Dziewczyna powoli
skinęła głową, nie mogąc oderwać wzroku od tajemniczego
zjawiska.
– Najwyższa pora,
aby porozmawiać z naszym sąsiadem Markiem von Lahmanem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz