Ryjisjaveeik
Katherine i Wolfgang
stali obok siebie. Wyglądali dość zabawnie – złośliwa
dwunastolatka sięgała głową wysokiemu zmieszańcowi zaledwie do
połowy ramienia, a i tak o wiele przewyższała go siłą. Wolfgang
od razu po swoim pokazie przy jednym z wyvernów zaczął ponownie
gasnąć.
Dziewczynka rozglądała
się ciekawie dookoła, chłonąc wzrokiem każdy zakamarek
oblodzonej jaskini, z zachwytem obserwując mieniące się kryształy
lodu powstałe na licznych stalagmitach i stalaktytach, stopą
grzebiąc w marznącej mgle, która wiła się tuż przy ziemi na
wysokości kostek. Buty miała już oszronione, co również spotkało
się z zachwytem. Wolfgang za to gapił się bez celu na ziemię,
zupełnie jakby jej nie widząc, i wyłamywał nerwowo palce za
plecami. Nawet pomimo panującego mrozu jego białe policzki ani
trochę się nie zarumieniły.
Ryjisjaveeik przyglądał
mu się jak zwykle z dozą ciekawości i nieufności. Wielokrotnie
zdarzało mu się zastanawiać, czy to wampiry mają więcej
wspólnego z ludźmi, czy wyverny. Skłaniał się raczej ku temu, że
bardziej ludzcy są jednak krwiopijcy, ale nigdy nie miał pewności.
Poza tym nadal nie miał pojęcia, czy zmieszaniec jest bardziej
wampirem, czy wyvernem. Podczas życia poprzedniego – i wojny,
którą wywołał – był wyrzutkiem, więc nie miał z nim do
czynienia.
– Wolfgangu, mógłbyś
nas na chwilę zostawić? – spytał.
Chłopak bez słowa
wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia. Przy samych
drzwiach poślizgnął się i prawie przewrócił. Władca wyvernów
pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Kate, sprawdzę
teraz, co zapamiętałaś z poprzedniej lekcji.
Wzruszyła ramionami.
Nawet na niego nie spojrzała.
– Kim był Pierwszy?
– W jakim sensie?
– Jakiej był rasy...
– Nooo... Był
człowiekiem. Chyba.
Potarł czoło dłonią
i westchnął ciężko. To dziecko naprawdę doprowadzało go do
szału.
– Był elfem, mała,
elfem. Ludzie wtedy latali po drzewach, szukając bananów. Był
pierwszym wyvernem, twórcą naszej potęgi, a przy tym jedynym
elfem, który dostąpił tego zaszczytu. Nasza moc nie może się
równać z jego – za pomocą samej magii wybudował Perłową
Warownię... która obecnie jest ruiną, ale i tak przetrwała
tysiące lat. Następnie własnoręcznie wykuł medalion, który mam
na szyi. – Wskazał na wielką monetę na rzemieniu, do tej pory
ukrytą pod ubraniem. – Za jego pomocą mógł przemienić w
wyverna pierwszego człowieka.
– A kto był tym
człowiekiem?
– Nie wiem. Elf
nazywał się Olivier. Mówią, że przemienił swoją ludzką żonę
– Sachmet, ale są to tylko domysły. Raz, jeden jedyny raz ktoś
przemienił w jednego z nas krasnoluda. Randal... potwornie złośliwy
stary dziadyga... – Umilkł, wspominając swojego przyjaciela i
sprzymierzeńca w zdobywaniu władzy. – Czy ty mnie w ogóle
słuchasz?! – ryknął, widząc, że dziewczynka niespiesznie
zaczęła mu schodzić z oczu.
Machnął dłonią. Po
co się gimnastykować? Po co ją czegokolwiek uczyć, skoro Rada na
dzisiejszym spotkaniu pewnie i tak każe odebrać jej moce?
– A co to jest?
Poderwał się na równe
nogi, dwoma susami przemierzył odległość dzielącą go od
nowicjuszki. Odepchnął ją w ostatnim momencie, już prawie
zanurzała dłoń w pokrytej cienką warstwą lodu wodzie Trującego
Źródła. Następnie odciągnął ją brutalnie pod tron, już
czując ostre zawroty głowy. Ta idealnie czarna woda miała
koszmarne właściwości – wystarczyło tylko podejść, a duszące
kwaśne opary wywoływały halucynacje. Był już właściwie na nie
częściowo uodporniony, w końcu w tej grocie cały czas unosi się
jakaś ich część, ale zawsze odczuwał zawroty głowy, jeśli
znalazł się tuż przy zbiorniku. Włożenie do niego ręki –
czego właśnie próbowała Katherine – skończyć się mogło
poparzeniami wymagającymi amputacji, bo nawet wyvernia magia jest w
przypadku Trującej Wody bezsilna.
– Możesz mi
powiedzieć, co to, na męki Odyna, miało znaczyć?! – ryknął,
gdy mroczki przed oczami uspokoiły się na tyle, że mógł ustać w
pionie nie opierając się o podłokietnik tronu.
– Jeszcze wczoraj
mówiłeś, że tylko głupcy nie są ciekawi otaczającego ich
świata... – Uśmiechnęła się bezczelnie.
– Z mojej przemowy
wynikało coś zupełnie innego, jeśli chcesz wiedzieć. Ale
dokładnie przed wejściem tutaj ostrzegałem cię, żebyś niczego
nie ruszała!
– Ale ta woda...
– Cicho. Ta woda ma
ciebie nie interesować.
– Ale... – Umilkła,
gdy spojrzał na nią groźnie. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do
czerwonego koloru tęczówek wyvernów. Jej braci... Bo jej własne
oczy też tak właśnie wyglądały. Sama przed sobą wstydziła się
przyznać, ale bała się spoglądać w lustro.
– Dobrze. Zróbmy
inaczej. Jakie tętno ma wampir?
– Wampir nie ma
tętna.
– Owszem, ma, ale tak
wolne, że łatwiej jest powiedzieć, że go nie ma. Ech, nieważne...
Pokaż mi lepiej, czego nauczył cię Jaromir, jeśli chodzi o walkę
mieczem. – Usiadł wygodnie, wyczekująco spoglądając na
uczennicę. Przydzielił jej najlepszego nauczyciela szermierki,
jakiego miał pod ręką – spodziewał się, że dzieciak to
doceni. Nic z tego.
– Muszę teraz? –
Ziewnęła tak szeroko, że aż coś jej przeskoczyło w szczęce.
Następnie znudzonym gestem przeczesała swoje gęste, jasne jak
słoma włosy, targając je jeszcze bardziej.
– Tak, musisz teraz.
Dobyła miecza.
Wykonała coś, co zapewne miało być najprostszym atakiem z
wypadem, ale przypominało raczej taniec pijanego. Widząc minę
władcy, wyjaśniła szybko:
– Jaromir uważa, że
jestem totalne beztalencie, bachor, ignorantka, paszczur, pomiot
szatana i największa klęska jego życia. Co to jest paszczur?
– Tak ci powiedział?
– Zmarszczył brwi w niedowierzaniu. – Hm, chyba muszę z nim
porozmawiać. Co nie zmienia faktu, że miał zupełną rację. Tylko
że zapomniał o jednym. Że jesteś leń śmierdzący.
Było jej widocznie
przykro, lecz spytała, starając się to ukryć:
– A kto jest z nas
najlepszym wojownikiem?
Ryjisjaveeik milczał
chwilę.
– Technicznie? Ja. W
walce? Mark von Lahman. On za to techniki nie ma żadnej, ale nikt
nie przebije się przez jego zasłonę. Wielu próbowało z
ciekawości, ale poprzegrywali niewyobrażalne pieniądze. Magicznie
też jest najpotężniejszy. Nie pojedynkował się tylko jeszcze z
Tantalem, ale Tantal oprócz wieku nie ma niczego, czym mógłby się
pochwalić. Chociaż, jak się okazało, nie jest najstarszy, chociaż
bardzo długo tak myśleliśmy. Słuchasz mnie w ogóle?
– Tak, tak,
oczywiście.
– Aha. To zrób sobie
czterdzieści pompek.
– Za co?!
– Za kłamanie
władcy. No, już!
Gdy dziewczynka
pompowała, gubiąc się we mgle i tylko cudem trzymając ślizgające
się nogi i ręce we właściwych pozycjach, wrota otworzyły się.
Płomień pochodni zamigotał od powstałego przeciągu. Posłaniec
skłonił się sztywno i powiedział zachrypniętym głosem:
– Rada czeka.
Następnie odszedł bez
słowa. Ryjiv wzdrygnął się. Od gościa biła ostra woń alkoholu,
zarówno strawionego, jak i świeżego. Wyvern musiał być bardzo
młody, skoro nie wiedział, że można to usunąć jednym zaklęciem,
i to naprawdę prostym. Wstał, wzdychając, prawie przewrócił się
na oblodzonej ziemi. Zaklął pod nosem, słysząc chichot Katherine.
Myślał, że to w dniu
jego powrotu w korytarzach było zimno. Mylił się. Spływająca
drobnymi strumieniami po ścianach woda tym razem zamarzła na kość,
podobnie jak ta zalegająca na podłożu. Nie przejmował się nigdy
konwenansami, więc zamiast iść, ślizgał się, jakby był na
łyżwach. Parę razy odkłonił się z powagą któremuś z
oniemiałych poddanych. Cudem powstrzymywał się od śmiechu.
Większość myśli, że władcy są poważni, groźni i całkowicie
pozbawieni nawet szczątkowego poczucia humoru. Wszyscy wyobrażają
ich sobie jako siwobrodych otyłych mężczyzn, rozpartych na
ociekających złotem tronach, których nieproporcjonalnie chude
szyje z trudem znoszą ciężar korony. Nic bardziej mylnego. Każdy
wie, że królowie kiedyś byli dziećmi, ale nikt pomimo usilnych
starań nie może ich sobie takich wyobrazić. W każdym mężczyźnie,
nawet starym, kryje się małe dziecko. Ryjisjaveeik lubił obnosić
się ze swoją dziecinnością, był w końcu młody. Bardzo młody.
Miał jeszcze do tego prawo. Bo czym w końcu dla istot wiecznych
jest marne 650 lat? Mgnieniem. Błyskiem. Niczym więcej. W samej
Radzie miał wielu przeciwników, takich, którzy uważali go za
podlotka z mlekiem pod nosem. I słusznie uważali. Bo najwyższy
władca był podlotkiem, żądnym przygód i nadal chorobliwie
ciekawym świata. Ale przy tym był inteligentniejszy, niż cała
Najwyższa Rada razem wzięta. Nigdy nie miał specjalnych zdolności
do magii, wojownikiem był doskonałym jedynie technicznie, bo spora
wada wzroku utrudniała mu znacznie walkę. Był po prostu
przeciętny. A nawet mniej, niż przeciętny. Ale wybił się na tę
pozycję, bo umiał myśleć.
Ojciec sprzedał go
berserkom, gdy miał zaledwie czternaście lat. Tam wpajano mu na
każdym kroku, że ma słuchać rozkazów, a nie zastanawiać się
nad nimi. Tam uczono go bezmyślnej walki, tłumiono ludzkie odruchy
wywarami z niewiadomego pochodzenia roślin, próbowano zrobić z
niego maszynkę do grabienia i zabijania. Nic z tego. Nawet otępiały
przez halucynogenne grzybki, myślał.
Wpadł na salę.
Członkowie Rady wstali z miejsc, z szacunkiem pochylili głowy. Od
zawsze domyślał się, że to tylko gra. Przynajmniej połowa tutaj
czyhała na jego pozycję, może jedynie dwóch czy trzech było mu
naprawdę wiernych. Reszta – banda konspiratorów, złodziei, mend,
złośliwców i zdrajców. Niestety nie miał możliwości wybierania
wyvernów, które mają zasiadać przy kamiennym stole. Rada
wybierała swoich członków sama.
Senam. Zdrajca. Liczne
przecieki, dzięki którym zwykli obywatele wiedzieli, o czym mówi
się w tej sali, były jego dziełem.
Rillena. Ruda wiedźma.
Nigdy nie podobało mu się, jak patrzyła na niego kątem oka,
bezwiednie oblizując ostre kły.
Rick. Wiecznie
znudzony.
Wilhelm. Zostałby
władcą, gdyby nie zamach stanu Ryjisjaveeika. Miał powody do
nienawiści, choć starał się z nią nie obnosić. Nie zawsze mu
wychodziło.
I cała masa innych.
Przynajmniej po śmierci Harrisa i Tallora zrobiło się odrobinę
luźniej...
Usiadł, nalał sobie
ambrozji. Gdy niechcący natknął się wzrokiem na Rillenę, poczuł
mdłości. Wypił cały kielich naraz, chociaż uważane to było za
ogromny nietakt.
– A więc co dzieje
się w tym małym miasteczku w Związku Niemieckim? – spytał
Salmon, nie czekając, aż udzieli mu głosu.
Ryjisjaveeik już jakiś
czas temu zorientował się, że członkowie Rady mają swoje funkcje
– kilku zawsze mówi, reszta nigdy się nie odzywa. Był pewien, że
słów przynajmniej dwóch z jej członków jeszcze nie słyszał.
Chyba że podczas jednej z kłótni, które często wybuchały.
– Rozeznałem
się trochę w sytuacji. Runa przyzywająca demona to Rynn,
co dobrze nam wróży –
wystarczy zabić tego, kto sprawuje pieczę nad demonem, a nie jego
samego, co byłoby znacznie trudniejsze – wytłumaczył spokojnie.
– Wiadomo chociaż,
skąd ten ktoś kontroluje stwora?
– Rion Rell podał
przybliżoną lokalizację. Według niego jest to Cmentarz
Zapomnianych.
Senam ryknął
śmiechem.
– Cmentarz
Zapomnianych?! Cóż, chyba niestety trzeba zostawić mieszkańców
miasteczka, żeby sami uporali się z problemem. Jakim cudem
znajdziesz kogoś, kto zgodzi się na wyprawę w to przeklęte
miejsce?!
– Tak się zdaje, że
mam już dwóch ochotników.
– Ach tak? A kim są?
– Jednym
z nich jest Mark von Lahman. Nietykalny. Ten, którego nazywają
Pożeraczem Światów. Pytałem go o zgodę. Przyjął propozycję z
entuzjazmem. – O ile
można tak nazwać jego reakcję... – Drugą
osobą jest Tantal.
– Tantal? Nigdy się
nie zgodzi.
– Czyżby? Owszem,
zgodzi się, choćby dlatego, że zależy mu na tym, by odkupić
dawne grzeszki. Więzienie grozi mu od zawsze, a teraz ma szansę, by
wreszcie uwolnić się od jego cienia.
– Dobrze, jak
uważasz. Wybaczcie, zmienię teraz temat. Ryjisjaveiku, powiedz nam,
proszę, o co chodzi z tym dzieciakiem? – Rillena złożyła dłonie
w piramidkę.
O
nie – pomyślał
Ryjisjaveeik.
– Właśnie. Doszły
nas słuchy, że pomimo surowego zakazu przemieniłeś w wyverna
dziecko.
– Tak, to właśnie
zrobiłem. Niestety nie miałem innej możliwości – dziewczynka
umierała ze sztyletem w piersi...
– Dobrze, nie
obwiniamy cię.
Ta, jasne...
– Wiemy, że musiałeś
to zrobić. Ale lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli przemienisz
ją z powrotem w człowieka. Ma jeszcze szansę założyć rodzinę,
mieć dzieci... Nie odbieraj jej tego.
– Tak zrobię. Czy to
już wszystko?
W tym momencie na salę
wpadła Katherine we własnej osobie. Włosy miała rozczochrane,
twarz umazaną łzami i zaczerwienioną od gwałtownego płaczu.
– Dlaczego?! Ja chcę
być wyvernem! Nie odbierajcie mi mocy! – krzyknęła, mocno
zaciskając pięści. Gdy tupnęła, pas z mieczem, który miała
przewieszony przez ramię, zakołysał się. Był za duży.
– Co ona tu robi?! –
ryknął Salmon, zrywając się z miejsca. Rillena powstrzymała go
gestem, usadzając z powrotem na niewygodnym krześle, i przemówiła
łagodnie:
– Mała, już nie
będę wspominać o tym, że nieładnie jest podsłuchiwać... Ale
zastanów się – jeśli zostaniesz jedną z nas, nie będziesz już
nigdy mieć normalnego życia – nie zestarzejesz się, nie
pokochasz śmiertelnika, nie urodzisz dziecka, nie wychowasz
wnuków...
– Ale za to będę
żyć wiecznie! Zostawcie moje moce w spokoju!
– Ryjisjaveeiku... –
Salmon znacząco uniósł brew.
Ryjiv poderwał się z
miejsca, skoczył w stronę Katherine. Ale ona zrobiła coś, czego
się nie spodziewał – błyskawicznie dobyła miecza i zaatakowała
z półobrotu – lecz nie dziecinnie i na odwal się, lecz idealnie,
błyskawicznie. Odrąbałaby mu rękę w łokciu, gdyby się nie
uchylił.
– No, mała! –
zawołał, gdy już odzyskał równowagę.
– Jeśli chcecie
odebrać mi moce, najpierw musicie mnie złapać! – zawołała,
kręcąc ósemki swoim ostrzem – proporcjonalnie stanowczo za
dużym, lecz wyglądającym, jakby było zrośnięte z jej ręką.
Salmon i Senam
spróbowali ją złapać – skończyło się to rozcięciem na
ramieniu jednego i rozbitą skronią drugiego. Kati nabrała
pewności, nie spuszczała wzroku z reszty, na jej wargach ukazał
się cień uśmiechu, którzy za wszelką cenę próbowała ukryć.
Nic z tego – wszyscy widzieli radosne ogniki w jej oczach.
– Przecież ona jest
do tego po prostu stworzona! Zostawcie ją w spokoju! – zawołał
Wilhelm.
Wszyscy spojrzeli na
niego z niedowierzaniem.
– Nie widzicie tego?
Patrzcie, jak miękko chodzi, jak dopracowuje każdy ruch!
– Żebyś ty ją
widział pół godziny temu – syknął Ryjiv.
– Ja mam propozycję.
– Wszyscy zaskoczeni spojrzeli na Ricka. Zwykle się nie odzywał.
– Odbierzmy jej moce na jakiś czas, niech dorośnie. W tym czasie
nadal będziemy ją wszystkiego uczyć. Zobaczy, jak to jest być
jednym z nas, a gdy osiągnie dwudziesty rok życia, postawimy ją
przed wyborem. Jeśli nadal będzie chciała, przemienimy ją znowu,
jeśli nie – pozwolimy odejść.
– A co zamierzasz
powiedzieć jej rodzicom? – syknęła kobieta.
– Katherine jest
sierotą. Podejrzewam, że nikt nawet nie będzie jej szukać. Skoro
do tej pory się nią nie zainteresowali...
– Mądrze mówi. –
Salmon skinął krwawiącą głową.
Ryjiv
spojrzał jeszcze raz na małą. Na okrągłej dziecinnej twarzyczce
wykwitł ogromny, złośliwy, triumfujący uśmiech. Ta mina mówiła
jasno: „Teraz
się mnie nie pozbędziesz”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz